78. rocznica pacyfikacji Bodzentyna - Pamiętamy!
78. rocznica pacyfikacji Bodzentyna - Pamiętamy!
Początek czerwca dla wielu mieszkańców naszego miasta to czas trudnych wspomnień i refleksji nad tym co wydarzyło się w Bodzentynie dokładnie 78 lat temu. 1 czerwca 1943 roku hitlerowski zbrodniarz Albert Schuster wydał rozkaz o rozpoczęciu brutalnej i krwawej akcji przeciwko mieszkańcom Bodzentyna. Tego dnia z rąk niemieckich żołnierzy zginęło 39 osób. Po blisko 80 latach wciąż pamiętamy o tamtym dniu i co roku obchodzimy uroczystości związane z upamiętnieniem ofiar.
Nie inaczej było i w tym roku. Już tradycyjnie 1 czerwca w kościele parafialnym w Bodzentynie odbyła się Msza Święta z udziałem rodzin ofiar, mieszkańców oraz przedstawicieli władz gminy. Nie zabrakło również harcerzy jak również Młodzieżowej Orkiestry Dętej OSP Bodzentyn. Wszyscy uczestnicy po mszy przemaszerowali z Rynku Górnego na ulicę 3 Maja, gdzie blisko miejsca egzekucji znajduje się pomnik i tablica z nazwiskami pomordowanych mieszkańców Bodzentyna. Przy dzwiękach orkiestry, uczestnicy obchodów przemaszerowali na Cmentarz Parafialny w Bodzentynie. Tam przy pomniku w samym centrum cmentarza uczestnicy złożyli kwiaty, znicze oraz odbyły się krótkie przemowy.
Zdjęcia: Urząd Miasta i Gminy w Bodzentynie.
Podczas przesłuchania w sprawie zbrodni w Bodzentynie, Stanisław Feliks Pabijan tak wspominał wydarzenia z 1 czerwca 1943 r.:
"Pamiętam, że żandarmeria niemiecka po przygotowaniach nocnych, rano otoczyła Bodzentyn. Mieszkańców spędzono na rynek, gdzie rozdzielono kobiety od mężczyzn. Ja i inne wyczytane uprzednio przez oficera osoby, odprowadzeni zostaliśmy do budynku, gdzie mieścił się posterunek policji granatowej. Po przesłuchaniu, wyprowadzono mnie i kazano mi siąść na ziemi. Siedząc widziałem, że po bardzo krótkiej rozmowie z oficerem niemieckim, wyprowadzani byli i rozstrzeliwani. W dniu pacyfikacji Bodzentyna, rozstrzelanych zostało 39 osób, w tym jedna kobieta. Mnie przewieziono do obozu koncentracyjnego w Birkenau”.
Relacje świadków pacyfikacji dokonanej l czerwca 1943 roku przez niemieckie formacje wojskowe dowodzone przez Alberta Schustera. Relacje zebrali i opracowali uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. J. Szermentowskiego w Bodzentynie: D. Dyk, B. Domańska, J. Comber, A. Dziuba, A. Haba, A. Rubinkiewicz, E. Rubinkiewicz, S.Toporkiewicz, E. Wosińska. Przygotował do druku Piotr Opozda.
Źródło treści z relacji świadków: http://www.pobudka.com.pl/index.php?opis=true&idop=104&k=5&p=40
"Będziemy mieli swoją relikwię ... "
Był piękny czerwcowy poranek. Chłopi powoli zabierali się do pracy, której było wiele, a słońce stało już wysoko. Nagle poszła po wsi wiadomość, re "Niemcy zbierają tych z Bodzentyna i będą ich strzelać". Ten lub inny pobiegł do sąsiada pytać, czy słyszał już straszną wieść; jeszcze inni chowali się w oczekiwaniu najgorszego. Czasy były takie, iż nikt nie był pewien, czy dożyje jutra ... Żar z nieba i dochodzące z Rynku Dolnego strzały sparaliżowały życie w Dąbrowie. Taki właśnie obraz tragicznego dnia I czerwca 1943 r. przedstawił mi jeden z mieszkańców wspomnianej wsi. To od niego dowiedziałam się, że peryferyjne ulice Suchedniowska czy Świętokrzyska nie były poddane represjom; spędzono tylko mieszkańców ulic przylegających do Rynku. Zainteresowana rekonstrukcją wydarzeń, postanowiłam pytać tych rdzennych obywateli naszego miasta, którzy przeżyli ów pamiętny dzień. Niektórzy starali się mi pomóc, inni unikali rozmowy. Odczułam wyraźnie, że stało się coś, co sprawia, że po 50-ciu latach ludzie ciągle wspominają z wielkim bólem ... W sposób przypadkowy moim rozmówcą został p. Tadeusz Pałgan, zamieszkały przy ul. Świętokrzyskiej. Oto co usłyszałam: "Przeczuwaliśmy, żc coś się stanie. Już w przeddzień, 31 maja, przyjechali samochodami od strony Kielc. O 600 wieczorem od Św. Katarzyny - ul. Kielecką - na Kierkut. Ja spałem u brata, wcześniej przez tydzień ukrywałem się w Skarżysku. Jakbym przeczuwał, że coś się stanie ... Przyjechałem akurat na spęd. Widziałem, jak prowadzili innych. Ukryłem się w piwnicy. Siedziałem lub chodziłem tak "na bałyku". W końcu brat powiedział, że jak nas tutaj znajdą, to może być jeszcze gorzej. No więc wyszliśmy. ( ... ) Starszych lub chorych zabijali na miejscu. Wchodzili do domów i wyciągali, wszędzie zaglądając. Po Kieleckiej to nawet z psem wilczurem chodzili. Tak od 500 nad ranem. Jeden wielki płacz. Człowiek robił się twardy jak drzewo - nic go nie ruszało ... Wyciągnęli mnie i brata; byli tam i inni moi znajomi. Na rynku ustawili trójkami, jeden za drugim. Wszyscy przypuszczali, żc co 10 będzie rozstrzelany. Każdy się bał i przepychał, żeby nie być akurat tym wybranym. Powstało zamieszanie, z którym hitlerowcy szybko sobie poradzili - kazali usiąść na kamieniach, w najgorszym słońcu. Ktoś zaczął wyczytywać nazwiska. Tam, gdzie później była poczta urzędowali policjanci i sołtys. Był tam teraz "sędzia" - Niemiec. Każdy wyczytany przechodził przez jego ręce. Obok stał tłumacz, Ślązak, który mówił: -„Gadajcie, bo wybici będziecie, wszystkich wybijemy!” Nie bardzo wiedzieliśmy, co gadać ... To sędzia decydował czy pójść na prawo, czy w lewo - tych czekała śmierć na placu Czemikiewicza. Jeżeli nie było tego wyczytanego, to brali kogoś innego. Patrzyli na ręce, pytali o zawód, zdrowie, rodzinę. Jednych cofali, a gwizdali na innych. Tak! Oni wygwizdywali i wskazywali palcem ... Jeżeli już cię zostawili w spokoju, to dziękować trzeba było tym esesmanom! I tak do 400 po południu .. Ludzie żegnali się - ojciec z synem i na odwrót. Wielu się schowało, np. siedzieli na drzewach. Taki Irek Piasecki. On się schował, a matkę mu zabili. Pałysiewicz - to w kasztanie siedział, w tym za kościołem. Wielu ukryło się w dzwonnicy. Ratowali się jak mogli od kulki. Z mojej rodziny nikt nie zginął, ale straciłem wielu znąjomych i przyjaciół. Niemcy dokładnie zabezpieczyli plac przed ucieczkami - na rogu, przy wejściu w Pasiekę i przy studni św. Jana stały ckm. Zabitych kazali grzebać na tym samym placu przy 3 Maja. Zajmowałem się stolarką więc zbijałem na prędce takie skrzynki na pochówek. Niektórzy mieli trumny. My kopaliśmy, a rodziny pomordowanych, zwłaszcza kobiety, płakały. Niemców już nie było. Ciała były bardzo zmasakrowane. Śp. Kazubiński miał całą twarz we krwi. Kula przeszła przez głowę i wyrwała nos. Miałem w tedy 21 lat. Większość z nas była w takim wieku." Z prywatnych zbiorów Artemiusza Wołczyka zdobyłam wspomnienia Romana Zygadlewicza dla programu 1 PR z 10 V 1970 r. " Ja byłem świadkiem tego wszystkiego ... Ustawili nas rzędem tam, na Rynku Dolnym. I pamiętam, jak te "moje dzieci zabito. Bo ja je własnymi rękami potem ubierałem. Bo oni, Niemcy, kazali im się rozebrać i buty zdjąć. I kazali im klęknąć, twarzą na wschód ... Najpierw poszedł ten najmłodszy - Boniek, potem Bolka też wybrali na śmierć. Później mnie wezwali i spytali: Ile masz dzieci? Więcej nie masz? No to jak tak, to idź do domu! Ale przed tym jeszcze, jak przede mną szedł Bolek, ten się spojrzał na mnie, a ja wtenczas ... cóż .miałem powiedzieć ... ? Więc mu mówię: W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, idź z Bogiem. I poszedłem na swoje miejsce. I czekam. I myślę. A gdy już klęknęli, Niemcy z tyłu strzelali ... Niemcy odjechali, a my idziemy do tych naszych dzieci ... Tych dwóch moich synów leżało twarzą do ziemi. Ten najstarszy - Bolek - miał 23 lata. A ten drugi - Bonifacy - 17 lat. Bolek to tylko z tylu miał jedną kulkę, w samo serce. Boniek miał więcej. Rozebrałem te moje dzieci i myłem .. Zygmunt, ten najmłodszy, podszedł bliżej i powiada: - Tato ma chusteczkę czystą, białą ? Niech tata da tę chusteczkę, bo tu jest jeszcze krew. Zebrał chusteczką krew i mówi: " My będziemy mieli swoją relikwię".
Dorota Dyk
Józef F. : "Mieszkam na ul. 3 Maja, naprzeciwko budynku, który w czasie niemieckiej okupacji zajmowala granatowa policja. 31 maja wieczorem pod wspomniany budynek co jakiś czas podjeżdżali Niemcy. 1 czerwca pierwszą osobą przyprowadzoną na posterunek był p. Ścisłowicz ( listonosz ), jego ojciec został rozstrzelany pod własnym domem. Tegoż dnia przyszło po mnie trzech żołnierzy niemieckich i kazali mi iść na plac miejski. Na Rynku Dolnym zastałem ludzi ustawionych w formie kwadratu. Kobiety stały przy domu pani Bielawskiej, a mężczyźni po drugiej stronie. Dowodzący (jak się później okazało A. Schuster) stanął na schodach przy domu p. Seweryńskiego. Podoficer, stojący obok niego, wyczytywał kolejno z listy osoby, później rodziny m. in. Laskowskich, Domańskich. Wśród ludzi natomiast chodził inny podoficer, wybierał osoby, które kierował pod posterunek policji i były rozstrzeliwane. Podoficer chodził przede wszystkim wśród klęczących mężczyzn. Pamiętam, że za mną stał prezes Banku Bodzentyńskiego - p. Laskowski i dr Pabijan. Przede mną dwóch panów Cichoszów - obydwaj zostali rozstrzelani. Staraliśmy się nie patrzeć podoficerowi w oczy, gdyż patrzący byli najczęściej zabierani. Pamiętam też jak ów podoficer wybrał jakiegoś młodszego człowieka, a zamiast niego wstał pan Białek. Nigdy nie zapomnę jego twarzy i błagalnego głosu, pytającego, czy to on ma iść. Odpowiedź brzmiała: Nie! Niemcy chodzili też po domach. M .in. poszli na ul. Pasieka do domu rodziny Piaseckich. Tu zastali dwóch małych chłopców i znaleźli schowek, o czym zawiadomili podoficera. Matka i babka chłopców były na Rynku. Obie - czyli Helena i Anna Piaseckie - zostały rozstrzelane. Wybranymi byli również p. Zygadlewicz i dentysta. Jednego uratowało to, że prowadził skup żywności, a drugiego to, że był właśnie potrzebnym zbyt często dentystą ... Pierwszymi osobami zabranymi na Rynek byli: ks. Wójcik i kościelny Jan Chruściel. Na plebanii zabity został organista Czemikiewicz. Uratowanym od śmierci był także J. Sadkowski, prawdopodobnie dlatego, że pracował w Urzędzie Gminy. Skazani siadali na chodniku przed obecnym skansenem, gdzie musieli rozebrać się z butów i marynarek. Około godz. 1600 spęd zakończył się. Ludzie udali się do kościoła, a później na miejsce zbrodni. W pamięci utkwiły mi zwłoki śp. Stankiewiczów i Kazubińskiego, przedstawiające najstraszliwszy widok. Wiele osób straciło bliskich. Sceny boleści nie miały końca, nie dadzą się opisać ... Pamiętam jak wszyscy przysięgali, że będą się nawzajem szanować. Zabici zostali pochowani. 2 czerwca rano grób zastaliśmy zdewastowany, a Niemcy zabronili nam go poprawiać."
Jadwiga M. :
„Z 31 maj na 1 czerwca do Bodzentyna przyjechali Niemcy i obstawili całą miejscowość, co trwało całą noc. Ok. 4:00 lub 5:00 zaczęli wypędzać ludzi na Rynek Dolny. Kobiety z dziećmi stały tam, gdzie obecnie znajduje się CPN /przystanek/, a mężczyźni na miejscu dawnego przystanku PKS. W tym czasie Niemcy chodzili po mieszkaniach i sprawdzali, czy ktoś nie został w piwnicy, czy innym schowku. Znalezionych rozstrzeliwali. Zginęli wtedy m. in.: Stefan Gawlicki, Stanisław Stankiewicz, starsza pani Hajdenrajchowa - zabita w połowie drogi do rynku, Witold Czernikiewicz, który schował się w piwnicy na plebanii. Następnie Niemcy przyszli na rynek i oznajmili, że będą zabijać bandytów. Wyjęli listę i zaczęli wyczytywać nazwiska. Jeżeli ktoś nie wystąpił, wówczas mieli zabijać po 3 osoby, stojące po obu ich stronach. (…) Powtarzało się to kilka razy. Potem między mężczyznami chodził Niemiec i jeżeli ktoś mu się nie spodobał - to również zostawał rozstrzelany. Po egzekucji jeden z żołnierzy kazał ludziom dziękować, że Niemcy wybili im bandytów. Następnie kazano się rozejść ... "
Wiesława P. /wtedy 7-letnia dziewczynka /
,,Rano obudziła nas mama i kazała się ubierać, bo Niemcy wypędzają z domów. Na rynku Niemcy pilnowali nas ze wszystkich stron. Zauważyłam, że byli wśród nich i bardzo podli i dobrzy. Był upał. W pewnej chwili zaczęłam bardzo płakać z pragnienia. Niemiec pozwolił mi iść do pobliskiego domu i przynieść wodę. Natomiast ci Niemcy, którzy stali od strony ul. Pasieki byli okrutni. Gdy ktoś chciał się napić wody, został strasznie pobity. Naj ważniejsi żołnierze stali tam, gdzie obecnie mieści się sklep gospodarczy /mięsny/. Mężczyźni klęczeli rzędami ... Wyczytanych zabierali w stronę poczty ... Po egzekucji wszystkich ustawili rzędami w kierunku domu p. Z. Świderskiego i kazali nam się modlić i dziękować, że tylko tyle ludzi zabili ... "
Zofia Sz. :
" ... Kazali nam iść na Dolny Rynek bez dzieci. Naszych lokatorów, państwa Wronów, zostawiono w domu z dziećmi. Mój mąż miał w domu mundur oficerski, więc kiedy przyszli Niemcy schowaliśmy go w kartoflach ... Po spędzie ludzie przyszli do kościoła, gdzie ksiądz wraz z innymi leżeli krzyżem na posadzce. Gdy wróciliśmy do domu, zobaczyliśmy zabitego na podwórku p. Wronę ( ... ) Wydarzenie to zostawiło na nas trwałe ślady; mój mąż osiwiał, a ja stałam się bardzo nerwowa. "
Zofia R. :
"Ludzie mający powyżej 16 lat kurczyli się i pochylali głowy, aby ich nie zaliczono do dorosłych ... Mój 4-letni syn chodził do piekarni i przynosił ludziom wodę, jako że wielu mdlało z wyczerpania. Pani Rubinkiewiczowa uratowała S. Aniołka i Henryka Laskowskiego, mówiąc, że pracują u niej w piekarni ... "
Irena K. :
"Niemcy sprawdzali wiszące na drzwiach kenkarty, na których były zapisane osoby mieszkające w danym domu. Wokoło ludzie byli obstawieni karabinami maszynowymi ... Wywołanych odprowadzono na posterunek, skąd słychać było strzały. Słysząc je kobiety krzyczały i płakały. ( ... ) Na podwórku szkolnym zastrzelono matkę kilkuletniego chłopca, który później płakał nad jej ciałem. Kobieta ta pochodziła z Warszawy. W 1946 r. odbyła się ekshumacja; wykopane ciała zabitych przeniesiono do kościoła i tam odprawiono mszę świętą. Następnie trumny złożono do zbiorowej mogiły poległych za Ojczyznę. W kilka lat później rodacy z Ameryki ufundowali pomnik, który umieszczono na ogrodzonej mogile. Każdego roku, w rocznicę męczeńskiej śmierci Bodzentyniaków, na cmentarzu odprawiana jest msza polowa ... "
Helena S. :
,,Mieszkałam z mamą, bratem i rodziną siostry. Pięknie w tym dniu świeciło słońce. Już wieczorem wiedzieliśmy, że będzie obława, bo słyszeliśmy zbliżające się niemieckie samochody. Brat schował się do piwnicy. Chcieliśmy również ukryć szwagra, ale on nie chciał. Był 8 maja w Dąbrowie i widział jak Niemcy palą domy, zabijając niewinnych łudzi ... Chciał zginąć z honorem. Wiedzieli ile osób powinno być w domu, dlatego wypędzając nas na rynek pytali o jedną osobę ... Niemcy wyczytywali w ich mniemaniu bandytów. Jeśli nie było danej osoby, to musiał pójść ktoś z rodziny. Nie chciałam patrzeć w kierunku posterunku - liczyłam strzały. Nagle widzę przelatujący samolot, pomyślałam, że może na pomoc ... Oczywiście był niemiecki, a nie nasz. Później kazali nam podziękować, że miasto nie zostało zrównane z ziemią, a jedynie oczyszczone z "bandytów". Odjechali, pozostawiając 39 trupów i zabierając ze sobą dra Pabijana, Stefana Stankiewicza i Kazubińskiego do Świętej Katarzyny. Stankiewicza zastrzelili w Katarzynie, a z Oświęcimia wrócił tylko doktor - jego życie zostało uproszone. To, co zobaczyłam w ogrodzie Czernikiewicza było straszne, mózgi na ścianie, podziurawione głowy i dłonie. Dlaczego dłonie? Chyba zasłaniali sobie oczy ... Nie mogliśmy rozpoznać szwagra. Ofiary były bez butów. Przyszło się do domu, a tu żałoba, płacz. Siostra aż rok chorowała. Ja, w szale wściekłości, w szoku po tym, co zobaczyłam, pokazałam trzyletniej Elżuni zwłoki jej ojca, mówiąc: - To twój tatuś - zobacz, co zrobili z nim Niemcy! Ona płakała i krzyczała - to nie mój tatuś, to nie mój! Innego ojca ona znała! Naszą rozpacz i ból w części wyraził poeta S. Kita: Bądźcie przeklęci pruscy tyrani Niech was zaleje nieszczęść lawina Bądźcie na wieki przez świat zdeptani Za tyle męki, krwi Bodzentyna Niech w zgliszcza zmienią się wasze domyGrób niech w nich znajdzie pruska rodzina Ród podly zginie, chciwy, lakomy Za te strumienie krwi Bodzentyna
Julia W. :
"W pamiętnym dniu przyszła do nas W. Latalska, mówiąc, że na rynku jest ks. Wójcik i dużo ludzi, a miejsce to jest obstawione przez Niemców. O godz. 1000 usłyszeliśmy strzały, a nieco później wypędzono i nas z domu. Idąc, przed apteką usłyszeliśmy strzał, a następnie zobaczyliśmy żołnierza niemieckiego wychodzącego od Zygadlewiczów - to tam ktoś został zabity. Kilka kroków dalej natknęliśmy się na leżące na schodkach zwłoki p. Hajdenrajchowej. ( ... ) Za nami doszła jeszcze p. Laskowska i p. R. Pałysiewicz z żoną. (...) Po egzekucji Niemcy zatrzymali także p. Firkowskiego, dr Pabijana, p. Jakubowskiego i Stankiewicza - pracowników sądu. Następnie udaliśmy się do kościoła, inni do domów w strachu o ukrytych, a jeszcze inni na miejsce zbrodni."
P. Ś. :
Niektórzy byli jeszcze w łóżkach, kiedy Niemcy zaczęli chodzić po domach, krzycząc - raus! Wychodziliśmy z dokumentami, nawet chorzy. Na rynku, wyczytanym kazali wychodzić z szeregów i ustawiać się na ostatnią drogę... To byli przede wszystkim Zygadlewiczowie, Pałysiewiczowie, Świderscy, Ścisłowicze i Czernikiewiczowie. Z wyczytanych zgłosiło się chyba z 10 osób ( reszta była już w lesie u partyzantów), więc Niemcy zaczęli wybierać z rodzin nieobecnych. Panowała straszna panika, małe dzieci strasznie płakały, a matki próbowały ze strachu przed śmiercią uspokajać je ... Potem oficer za pośrednictwem tłumacza odczytał wyrok, głoszący, że mieszkańcy będą ukarani za pomaganie partyzantom, ukrywanie ich, wypiek chleba, itd. Wyrok wykonano w ogrodzie Czernikiewiczów ... My musieliśmy stać dalej, w sumie jakieś 9 godzin. Pot spływał strumieniami, słyszeliśmy bicie serca. Gwizdali jak na psy, szydzili i wyzywali - szczególnie młodych, pluli na nich i szczuli psami. Dla zabawy kazali nam klękać z rękami podniesionymi do góry i śmiali się, gdy ktoś mdlał z wyczerpania. To był straszny dzień...
Janina D. :
,;Ze spisu, który mieli Niemcy wynikało, że w naszym domu jest pięć osób, podczas gdy w tym momencie było tylko cztery - brat Tadeusz schował się w ziemiance. Mama próbowała coś Niemcom tłumaczyć ale polski policjant, który asystował żandarmom, zaczął ponaglać do wychodzenia, wiedząc, że u sąsiadów są ukryci partyzanci i obawiając się aby coś się nie wymknęło mamie. Wujek Adam także ukrył się- w stodole. Niemiec otworzył ją, ale nie zauważył wujka, stojącego w bezruchu za drzwiami aż do zakończenia spędu. Na rynek nie -wyszli także Pawlicki Tadeusz, R. Domoradzki i T. Sotkiewicz. Usłyszawszy w przeddzień zbliżających się Niemców, postanowili uciekać z miasta. Było to jednak niemożliwe… . Położyli się więc w zbożu a wysokie kłosy osłaniały ich przez całą noc i połowę dnia ... Myślałam początkowo, że Niemcy chcą wywozić na roboty, a strzelają aby postraszyć. Nie przyszło mi do głowy, że mogą strzelać z tyłu do bezbronnych ludzi. Przy wyczytywaniu, kiedy padło nazwisko Laskowski, ktoś zapytał - który? Kazali więc wystąpic wszystkim o wyczytanym nazwisku. Zabijali całe rodziny. W tym samym czasie na strychu banku znajdowało się kilka osób. Niemcy nie weszli tam i w ten sposób przeczekali pacyfikację. Po odjeździe Niemców nie mogłam patrzeć na ciała tak wielu ludzi, którzy tak niedawno jeszcze cieszyli się życiem."
Helena T. i Anna R. :
(. .. ) Jednym z wybranych do egzekucji był Józef Sadkowski, pracujący w Urzędzie Gminy na stanowisku drogomistrza. Był on kurierem, dowożącym partyzantom fałszywe dokumenty, żywność, pieniądze i broń. Wcześniej w domu jego ojca rewizję robił oficer Wehrmachtu, jeden z członków sądu wojennego. Dzięki niemu oraz wójtowi uniknął on śmierci, będąc bodaj jedyną osobą, która przeżyła „proces" i była bezpośrednim świadkiem egzekucji. W skład wspomnianego" sądu" wchodziło 5 Niemców, wójt, komendant policji.Żołnierze Wehrmachtu odmówili podobno wykonania wyroków, czyniąc to dopiero pod presją żandarmów. Inny z Niemców uprzedził p. Pusyńską, mieszkającą przy ul Kieleckiej, żeby nie wychodziła z domu. Wielu ludzi ukryło się w specjalnych skrytkach, piwnicach domów należących do wywiezionych Żydów, w kościołach, a nawet w kominach ... Po przeżyciach tego dnia kościelny Jan Chruściel (ojciec p. A. Rubinkiewicz) stał się zupełnie siwy."
Źródło: inf. własna/IPN Kielce/Pobudka.com.pl